czwartek, 28 maja 2009

Zabezpieczać się, czy się nie zabezpieczać?

Oto jest pytanie.
Odpowiedź na pierwszy rzut nasuwa się sama. No jak to? Zabezpieczać się!
Każdy tak pewnie myśli za sprawą prostego schematu myślowego działającego na zasadzie, że jeśli pytanie o zabezpieczenia to musi być jakieś zagrożenie, albo niebezpieczeństwo, a przed czymś takim zabezpieczyć się trzeba, albo przynajmniej warto spróbować, chociażby po to, żeby nie paść ofiarą owego nieszczęśliwego przypadku, czy jak kto woli - zbiegu okoliczności. Tak to wygląda schematycznie.
W rzeczywistości ze zbiegiem okoliczności, albo przypadkiem w kwestii poruszanego przeze mnie tematu raczej mówić nie można.
Jeśli jakieś kosmate myśli zaczęły Ci krążyć po głowie i chciał/a byś dalej tym tropem podążać to niestety muszę Cię rozczarować. To nie ten blog.
Dlaczego? Bo mowa o zabezpieczaniu się przed kradzieżą zdjęć.
Wróćmy jednak do tematu.
Na zdrowy rozsądek dochodzimy do wniosku, że zabezpieczać się należy. O.K. Pytanie tylko jak?
Każdy, kto szanuje to co robi za pomocą aparatu fotograficznego i zmysłu wzroku, w połączeniu z wrażliwością, oraz nabytymi umiejętnościami i coraz to większym doświadczeniem zdobywanym z biegiem czasu, chciałby zapewne mieć spokój ducha w tej kwestii, że nikt sobie jego pracy nie przywłaszczy. Tym bardziej, że nierzadko oprócz samego identyfikowania się ze swoimi pracami, niektóre zdjęcia mają swoją unikalną wartość - są po prostu oryginalne i w ten sposób atrakcyjne, a jeśli nie to przynajmniej mają dla autora wartość emocjonalną, która jest motywatorem do zapewnienia sobie sytuacji w której nikt nie będzie próbował przywłaszczyć sobie praw autorskich.
Temat krąży również po mojej głowie, już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem poruszenia go, ale i czas i motywację znalazłem dopiero teraz.
Aby odnieść się do kwestii zabezpieczania zdjęć i chronienia się przed wykradaniem autorstwa, rozważę ten temat według swojej wiedzy, w oparciu o swoje doświadczenia, które może nie są szaleńczo bogate, ale jednak jakieś są.
Swojego czasu dużo się mówiło, że zabezpieczeniem takim może być Exif (Exchangeable Image File Format).
Exif to fajny wynalazek. Przyciska się guzik (spust migawki) i w tym samym momencie robi się fota, a zarazem mamy zanotowane parametry ekspozycji.
W gruncie rzeczy jest to informacja dla samego fotografującego i tak też powinna być traktowana. Dlatego zdjęcia, które chce się wystawić na publiczne forum (opublikować) w internecie - bo o tym w tej chwili myślę - powinny mieć ów exif usunięty. Wtedy jest szansa wykorzystać go do udowodnienia przynajmniej w jakimś zakresie prawdopodobieństwa tego, że się jest autorem zdjęcia.
Dobra, ale ktoś może powiedzieć, że usunął i nie ma zdjęcia z exifem. Czasem może to być też wada programu. Kiedyś tak miałem, że mimo iż w programie zaznaczona była opcja zachowywania exifu to był on i tak kasowany. Nie będę się teraz rozwodził nad przyczynami takiego stanu rzeczy, ale fakt faktem tak było. I co w takim przypadku? <- Ten temat poruszę później.
Teraz przejdźmy do kolejnego zabezpieczenia. Oczywistym jest (dla osób obytych trochę w fotografii), że w fotografii cyfrowej za odpowiednik negatywu fotograficznego w rozumieniu filmu, kliszy, (nie mylić z negatywem jako przeciwnością pozytywu, z obrazem negatywowym) uważany jest format RAW, z którego dopiero "wywołuje się" pliki do formatu *.jpg, czy *.tif, czyli takiego w jakim będzie można dalej obrabiać zdjęcie i wykorzystać je zgodnie z zamiarem.
RAW jest znacznie lepszym zabezpieczeniem (chociaż to raczej dowód) autorstwa i jeśli jest taka możliwość to polecam i zachęcam do robienia właśnie w tym surowym - jak sama nazwa wskazuje - formacie.
Są jednak sytuacje, kiedy nawet mając możliwość wykonywania zdjęć w RAW-ie nie robi się tego np. ze względu oszczędności. RAW zajmuje dużo miejsca. Więcej niż stratny *.jpg. Mając już mało miejsca na karcie i chcąc oszczędzić je w okolicznościach, kiedy sytuacja wymaga wykonania jeszcze iluś tam zdjęć, które mogą być ważne, albo atrakcyjne ze względu na ich oryginalność spowodowaną owymi okolicznościami ustawia się aparat na format *.jpg. I co wtedy? Jak się zabezpieczyć w takiej sytuacji? To samo dotyczy autorów zdjęć, którzy mają aparaty nie zapisujące w formacie RAW. Wydawałoby się, że sytuacja jest patowa w przypadku kiedy ktoś buchnie fotę. Tak jednak nie jest, albo przynajmniej być tak nie musi, ale jak już wspomniałem ten temat poruszę później.
Znak wodny, podpis. Tę formę "zabezpieczenia" uznaję bardziej jako coś w rodzaju autopromocji, informacji o autorze dlatego też nie uważam tego jako właściwy sposób na zabezpieczenie prac. Powód? Dla kogoś kto ma przeciętne umiejętności w posługiwaniu się programami graficznymi usunięcie znaku wodnego czy podpisu to w większości przypadków żaden problem, a jeśli zdjęcie przedstawia samo w sobie jakieś wartości, które są dla potencjalnego złodzieja coś warte to on poświęci tyle czasu ile będzie na to potrzebował, aby ten znak usunąć. Oczywiście w niektórych przypadkach może to być trudniejsze niż w innych, czasem może sprawić problem i wiązać się ze zwłoką w czasie, z pewnym utrudnieniem, jednak dobry grafik, który zszedł na złą drogę w znacznej większości przypadków sobie z tym poradzi. Co najwyżej zajmie mu to mniej lub więcej czasu.
W ten oto sposób wyeliminowałem powszechnie uważane sposoby zabezpieczania zdjęć cyfrowych. Jesteśmy w sytuacji, kiedy znowu bezradnie pytamy się: - I co teraz?
Nie mamy RAW-u, *.jpg jest bez exifu, a znak wodny ktoś sobie usunął i podpisał po swojemu fotę, albo jakkolwiek chwali się, że jest autorem zdjęcia i zaciera ręce z radości.
W takiej sytuacji ja też się cieszę i zacieram ręce z radości. Jest szansa na to, że się wzbogacę.
Teraz ktoś se pomyśli: głupek, debil... Co on wypisuje?
Poniekąd te epitety są dobrze sformułowane, ale skierowane w niewłaściwą stronę.
Głupkiem i debilem okazuje się być może ten, kto porwał się na foty i przywłaszczenie praw autorskich. Pytanie dlaczego?
Otóż...
Metoda, którą proponuję jest prosta i patrząc z praktycznego punktu widzenia bardzo logiczna, co zapewnia jej bardzo znaczne prawdopodobieństwo dużej skuteczności.
Zabezpieczeniem zdjęcia przed kradzieżą może być inne zdjęcie (lub nawet kilka zdjęć). Bardzo często jest tak, że aby wykonać jakieś zdjęcie, które będzie tym właściwym, wybranym do opublikowania wykonuje się kilka zdjęć. Jedno z nich wybiera się i obrabia tak aby spełniało rolę tego reprezentatywnego, czy to poprzez wykadrowanie, czy inną obróbkę tworzy się wersję ostateczną zdjęcia. Generalnie pozostaje oryginał, który w formie nienaruszonej może też służyć za dowód autorstwa, ale nawet w przypadku, kiedy z jakichś względów oryginał by się nie zachował (najczęściej to może być roztargnienie, błąd człowieka) to pozostają inne zdjęcia, które w logiczny sposób są w stanie potwierdzić autorstwo tego jednego już obrobionego. Aby przybliżyć mój tok myślenia posłużę się przykładami.
Dajmy na to robię zdjęcia w jakimś miejscu. Najczęściej sytuacja przed obiektywem się zmienia. Wykonanie dwóch takich samych zdjęć jest niemożliwe. Decyduje o tym zbyt wiele czynników na które po prostu nie ma wpływu. Będąc jednak w tym miejscu w którym jestem robię zdjęcia bardzo podobne, które charakteryzują się spójnością tematyczną, układem, kierunkiem patrzenia, stylem fotografowania w danym dniu (chociaż to akurat niekoniecznie), bardzo często (chociaż też nie zawsze) charakterystycznym światłem. Tych czynników jest tak dużo, że analizując zdjęcia które wykonało się danego dnia z powodzeniem można stwierdzić, że to obrobione jest też tego samego autora. Dodać oczywiście należy, że osoba, która przywłaszcza sobie to jedno reprezentatywne zdjęcie powinna mieć i te inne. Oczywiście ich nie ma. Bo niby skąd? Przecież nie była w tym samym miejscu co autor owego zdjęcia (w wielu przypadkach określone zdjęcia można wykonać tylko z jednego miejsca, z innego miejsca będzie ono wyglądać inaczej) A w tych zdjęciach są oczywiście pełne dane bo są one nieruszone. Kwestia tylko taka, że trzeba przeznaczyć na nie dodatkowe miejsce w archiwum, co wiąże się z odpowiednio większą przestrzenią dyskową, czy większą ilością nośników przeznaczonych do archiwizacji. To się wiąże z jakimiś tam kosztami, które generalnie nie są jakoś przerażające. Muszą być po prostu uwzględnione i tyle. Trzeba sobie też oczywiście wyrobić zasadę, że zdjęć, których nie wykorzystuję w efekcie końcowym nie kasuję, albo przynajmniej nie wszystkie. Często się spotykam z tym, że ktoś kasuje foty jedną po drugiej bo są kiepskie. Sam też jak widzę, że nie wykonałem zdjęcia takiego jak powinienem to je kasuję (z tym, że nie wszystkie). Warto zostawić kilka (-naście, -dziesiąt) zdjęć, które nie podchodzą pod gust w danej chwili. Czasem jest też tak, że za rok czy dwa może się okazać, że z tych marnych fot "wydłubie" się coś, co po jakimś czasie przy innym nastawieniu emocjonalnym do zdjęć okaże się fajnym kadrem, albo wręcz perełką, która tylko czekała na swój czas.
Ktoś teraz powie, że O.K., a co ze zdjęciami studyjnymi? Kiedy warunki są stałe.
Proszę bardzo. Proponuję takie doświadczenie...
Niech jedna osoba wykona zdjęcie przedmiotu w ustawionym samodzielnie świetle, złoży sprzęt i potem niech druga osoba ustawi tak samo światło i wykona zdjęcie tego samego przedmiotu nie wiedząc jak ta pierwsza osoba miała ustawione parametry ekspozycji i światło. Życzę powodzenia.
Znając temat to nawet tej samej osobie mogło by to sprawić problem chyba, że ma jakiś standardowy zestawik do cykania fotek, że się tak wyrażę "pod jeden sztych". Dlatego właśnie ja preferuję do zdjęć produktowych niestandardowe rozwiązania, które zapewniają oryginalność do tego stopnia posuniętą, że nawet ta sama osoba nie jest w stanie ustawić dwa razy tak samo światła nie przygotowując się do tego odpowiednio wcześniej. Oczywiście w takim przypadku grają rolę szczegóły, czasem bardzo drobne, ale ostatecznie urastające do rangi oryginału. Nie muszę tu już dodawać, że sesje zdjęciowe w stylu glamour, czy jakiekolwiek z udziałem osób są praktycznie niepowtarzalne.
I znowu ten sam temat. Jeśli osoba ma jedno moje zdjęcie wykonane podczas sesji - powinna mieć i resztę zdjęć. A co jeśli nie ma?
Właśnie wtedy zacieram ręce na tą okazję i liczę na to, że osoba ta ma dużo pieniędzy, albo przynajmniej jakiś majątek, który można spieniężyć po to, żeby miała z czego naprawić szkodę, którą przecież zrobiła rozmyślnie, bo przywłaszczenie praw autorskich nie dzieje się przypadkowo.
Jest jeszcze tylko kwestia naszego chorego systemu prawnego, ale w takim przypadku zalecam cierpliwość. Na dochodzenie swoich praw w jest duuuużo czasu, który może wykorzystać nawet przyszłe pokolenie na wypadek jakiegoś nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, dlatego ktoś, kto się porywa na czyjeś prawa autorskie co najwyżej plecie sam sobie bat na d...
Trzeba mu to tylko udowodnić. Patrząc jednak z logicznego punktu widzenia i biorąc pod uwagę nieuczciwość, albo ewentualną wątpliwą uczciwość co niektórych przedstawicieli prawa i przedstawiając do bólu logiczne dowody kradzieży czy jakiegokolwiek nieuprawnionego użytku można dochodzić swoich praw i teraz, albo przynajmniej zdobyć wystarczający powód do tego, żeby w obliczu logicznego dowodu i nieuzasadnionej decyzji wydanej przez przedstawicieli prawa po prostu ośmieszać konkretne osoby reprezentujące wymiar sprawiedliwości dlatego, że nakład pracy jakiego trzeba dołożyć, aby otrzymać efekty w formie niematerialnej - a taką m.in. wartość właśnie mają prawa autorskie - jest na tyle duży, że nie można pozwalać na to, aby ktoś ot tak sobie szastał czyimś wysiłkiem i w dodatku za przyzwoleniem osób, które wykorzystują do tego mocno niedoskonałe regulacje prawne.

Brak komentarzy: